Kompleks pałacowo-parkowy w Zębowicach wpisany jest do rejestru zabytków województwa opolskiego. Pałac został zbudowany na początku XIX wieku przez ówczesnego właściciela Zębowic Wiktora Amadeusa von Hessen-Rothenburga. Jak wyglądał przed wojną - opowiadała jeszcze przed trzema laty nieżyjąca już dziś Anna Jagieła, która w latach 30. pracowała tam jako pomoc kuchenna.
- Zamek należał do raciborskich książąt von Ratibor. Mieszkał w nim z rodziną rządca Karl Adametz, który bardzo o wszystko tu dbał. Park tonął w zieleni i kwiatach. Kiedy po raz pierwszy weszłam do środka, aż mi zaparło dech. Jakież tam były żyrandole, obrazy, rzeźby! A jakie meble! Rzeźbione, powlekane złotem. Po prostu cuda!
Po wojnie cuda i dzieła sztuki zostały rozkradzione. Pałac ciągle zmieniał gospodarzy i coraz bardziej niszczał. Mimo to jeszcze w latach siedemdziesiątych Zakład Przemysłu Dziewiarskiego w Białej Prudnickiej, ówczesny gospodarz obiektu, organizował w nim kolonie dla dzieci i urządzał imprezy.
- Choć wnętrze nie było już tak imponujące jak dawniej, budynek nadal był dobrze utrzymany - wspomina Kazimiera Pyć, emerytowana radna, która mieszka w sąsiedztwie pałacu i ma do niego klucze. - W wielkiej okrągłej sali balowej urządzaliśmy zabawy i bale. W pięknych czerwonych piecach trzaskał ogień. Posadzka była tak gładka, że sunąc po niej w tańcu, miałam wrażenie, że płynę...
Na początku lat osiemdziesiątych ZPD wyprowadził się z pałacu i przez blisko 11 lat obiekt stał pusty. 2 sierpnia 1991 roku gmina sprzedała go wraz z parkiem Przemysławowi Szpryngielowi, synowi przedsiębiorcy, który kupił wcześniej zamek w Niemodlinie. Szpryngiel chciał w Zębowicach otworzyć dom starców. Wyremontował fragment piętra, urządził tam dwa mieszkania. Wzmocnił sufity, wstawił wszystkie okna na parterze. Żeby zarobić na dalszy remont, w okrągłej sali odlewał przez jakiś czas krasnale ogrodowe. Ale przeliczył się z siłami i w 1996 roku sprzedał pałac Danucie Niburskiej z Wrocławia, żonie holenderskiego biznesmena. Nowa właścicielka odremontowała boczną elewację, po czym... wyprowadziła się do Holandii.
Od tamtej pory zabytek w zawrotnym w tempie niszczeje. Mury są zagrzybione, położony przed siedmioma laty tynk schodzi z nich płatami. W salach i na korytarzach nie ma posadzki ani desek. Belki, którymi Szpryngiel umocnił na parterze sufit, ktoś po prostu wyrwał. Podobnie jak kafle z nie naruszonych jeszcze przed trzema laty, czerwonych zabytkowych pieców. W upstrzonych bohomazami ścianach i w podłogach ktoś powybijał wielkie dziury. Gdzie tylko sięgnąć okiem, walają się gruz, puszki, potłuczone butelki i szyby. Spacer po dziedzińcu dostarcza przeżyć rodem z filmu grozy. Wystarczy chwila nieuwagi i można nagle wylądować w ciemnej otchłani ukrytej w trawie, czyli w niczym nie zabezpieczonej studzience kanalizacyjnej. Źródło
Więcej na