Jesteś niezalogowany
NOWE KONTO

Polski Deutsch

      Zapomniałem hasło/login


ä ß ö ü ą ę ś ć ł ń ó ż ź
Nie znaleziono żadnego obiektu
opcje zaawansowane
Wyczyść




pl. Wyszyńskiego Stefana, kard., Jelenia Góra
chrzan233: Troszkę zbliżone ujęcie, przynajmniej lewa strona:
pl. Wróblewskiego Walerego, gen., Wrocław
Mmaciek: Obiekt dla słupa był założony w innym obiekcie ze słupem (stąd ul. Rydygiera). Wyprostowałem.
Zakład Górniczy Bolesław Chrobry (dawny), Wałbrzych
heck: Idą chłopy na szychtę
Dom kolonijny (dawny), ul. Powstańców Śląskich, Międzygórze
Zbigniew Waluś: A gdzie Ty ?
Topola Tekla, ul. Podzamcze, Chudów
YouPiter: 24 maja 2020 to data wpisana rzekomego wykonania tej fotki, a to podaje EXIF - 2017:06:24. Tak ja to widzę.

Ostatnio dodane
znaczniki do mapy

Popski
StaSta
Mmaciek
sawa
MacGyver_74
dariuszfaranciszek
foto-baron
Rob G.
Tony
Rob G.
Rob G.
McAron
MacGyver_74
MacGyver_74
MacGyver_74
prysman
MacGyver_74
MacGyver_74
MacGyver_74
MacGyver_74
MacGyver_74

Ostatnio wyszukiwane hasła


 
 
 
 
Marek Ordyłowski "Życie codzienne we Wrocławiu 1945-1948" - fragmenty
Autor: diag°, Data dodania: 2007-11-10 00:08:40, Aktualizacja: 2020-07-30 18:38:30, Odsłon: 6209

Książka jest skróconą i poprawioną wersją pracy doktorskiej obronionej w marcu 1987 r. w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Wrocławskiego. Porusza całość zagadnień dotyczących zorganizowania życia codziennego ówczesnego Wrocławia. Jest doskonałym uzupełnieniem tasiemcowej dyskusji o ziemiach odzyskanych. Tej książki nie da się streścić, tę książkę trzeba przeczytać.

6 maja, po trzech miesiącach ciężkich walk, skapitulowała załoga broniąca Wrocławia. Miasto - przed wiekami polskie, następnie we władaniu czeskim, austriackim, wreszcie pruskim – miało burzliwą historię. Silny niegdyś ośrodek gospodarczy, kulturalny i naukowy – po pierwszej wojnie światowej wyraźnie podupadł. Wpływ na to miało wiele spraw. Zmiana granic spowodowała, że Wrocław znalazł się na peryferiach państwa niemieckiego odcięty granicą od ziem polskich, z którymi od wieków związany był gospodarczo. Komunikacja z resztą Niemiec była nienajlepsza, a do tych czynników dołączył kryzys gospodarczy 1929-1933. Miasto w zasadzie posiadało niewiele dużych zakładów przemysłowych, przeważały małe przedsiębiorstwa. Pewne ożywienie w tej dziedzinie wywołały zamówienia wojskowe w latach trzydziestych. Podobnie wyglądała sytuacja w dziedzinie kultury – spadła liczba słuchaczy na wyższych uczelniach, podupadły muzea i biblioteki. Ludność miasta 1939 r. liczyła 629 tys. (w 1919 r. 524 tys.). Małe tempo rozwoju demograficznego związane było z emigracją na zachód Niemiec, a także zakłóconymi w czasie pierwszej wojny stosunkami demograficznymi w mieście (mniej małżeństw, urodzeń, duża liczba poległych na wojnie mężczyzn w wieku produkcyjnym).

W chwili wyzwolenia w mieście znajdowało się ok. 150 000 – 160 000 Niemców (według innych obliczeń 200 – 230 tys., a nawet 300 tys.). Większość Niemców to ludzie starsi, kobiety i dzieci. „Na ulicach miasta od rana do późnej nocy, przez długi jeszcze okres czasu spotykało się duże ilości wojsk radzieckich. Mimo iż w mieście mieszkało jeszcze bardzo dużo ludności niemieckiej, początkowo mało kto z Niemców pokazywał się na ulicach”- wg wspomnień osadników. Ponadto we Wrocławiu przebywało wiele tysięcy cudzoziemców wywiezionych do robót przymusowych. Najliczniejszą z nich kilkunastotysięczną grupę stanowili Polacy; byli też Francuzi, Włosi, Holendrzy, Bułgarzy, Litwini, Rosjanie, Serbowie, Ukraińcy, Czesi, i Węgrzy. Wszyscy zamknięci byli w obozach pracy. Poza ludnością cywilną we Wrocławiu przebywało około 6000 rannych i chorych żołnierzy niemieckich, znajdujących się w podziemnych szpitalach. Częścią z nich zaopiekowali się lekarze radzieccy: nie gorączkujący – za namową władz polskich – sami odmaszerowali na zachód, reszta zaś ulokowana została w polskich szpitalach.

Osobną, specyficzną grupą mieszkańców Wrocławia byli żydzi. Na Dolnym Śląsku w obozach hitlerowskich znajdowało się wielu żydów. We Wrocławiu w maju 1945 r. było ich ok. 2000, w tym 200 żydów polskich. Między żydami polskimi i niemieckimi dochodziło do różnych konfliktów, z reguły na tle różnic kulturalnych i obyczajowych. Wkrótce zresztą żydzi niemieccy wyjechali z Dolnego Śląska, natomiast do Wrocławia zaczęli napływać żydzi polscy. Ich liczbę określa poniższe zestawienie:
I 1946 r. - 3010
VII 1946 r. - 15057
XII 1946 r. - 20534
II 1947 r. - 20760
IV 1947 r. - 9045
V 1947 r. - 9152
Niewielu dziś pamięta, że właśnie tej grupie ludności Wrocław zawdzięcza powstanie i rozwój wielu znanych i liczących się spółdzielni pracy: Olgina, Izopren, Zgoda, Pokój, Tricot, Spółdzielnia im. K. Świerczewskiego, Zjednoczenie i inne. Specjalna instytucja – Centrala Gospodarcza Spółdzielni Wytwórczych i Konsumpcyjnych Solidarność – zajmowała się zaopatrzeniem i obrotem spółdzielni żydowskich, których w końcu 1946 r. było na Dolnym Śląsku 81, co stanowiło 67% ogółu spółdzielni w województwie.

Ludność polska przybywała do Wrocławia z różnymi intencjami. Miasto stanowiło konglomerat różnych grup regionalnych o często krańcowo różnych obyczajach, nawykach i tradycjach.

Wrocławianie jako społeczność nie stanowili więc monolitu. Ich stosunek do wielu spraw rozgrywających się wokół nich zależał od wielu czynników, a przede wszystkim od motywów, które kierowały przybyłymi do Wrocławia. Szabrownicy i niebieskie ptaki mieli tylko jedno zmartwienie: jak najwięcej zarobić i szybko przenieść się dalej. O nich to pisał Tomasz Szarota: szabrownicy powracający z łupem, w obawie konkurencji, szerzyli panicznie plotki o sytuacji na Ziemiach Odzyskanych, hamując tym samym napływ nowych osadników. Stąd chyba legenda o Dzikim Zachodzie i panujących tam warunkach. Danuta Kurzyca, przybyła do Wrocławia w 1945 r., wspomina, że znajomi prorokowali jej i jej matce przed wyjazdem, iż wrócą nagie i bose. Do takiej legendy przyczyniały się też decyzje niektórych organów władzy, jak choćby głośna uchwała Miejskiej Rady Narodowej w Krakowie (w sprawie wysiedlenia wszystkich pasożytów na ziemie zachodnie). Wywołała ona we Wrocławiu burzliwe protesty. Pionier, 6 X 1945. W artykule T. Tułasiewicz podaje, iż w polskiej prasie ziemie zachodnie nazywane są: Dziki Zachód, Meksyk itp. Krótko mówiąc to właśnie prasa w Polsce centralnej nierzadko przyczyniała się do przesadnych opinii o ziemiach zachodnich.

Ludzie obawiali się nie tylko powrotu Niemców, ale i wojny w ogóle, na co wpływała napięta sytuacja międzynarodowa. Kolejne wydarzenia w Europie i na świecie napięcie to podsycały: przemówienie W. Churchilla w Fulton, wojna w Grecji, amerykańska i angielska polityka w Niemczech czy wreszcie wynikła później sprawa Korei. Część Polaków nie czuła się dobrze na Ziemiach Odzyskanych, marząc o powrocie do swych siedzib za Bugiem. Pisał o tym Stanisław Gajewski: Wielu mieszkało „na walizkach”. Jedni podśpiewywali pod nosem „Jedna bomba atomowa i wrócimy znów do Lwowa”, innym jakiś kuzynek, gdzieś w centrum, przygotowywał powrót i wskoczenie na jakąś synekurkę, jeszcze inni, skończywszy eksploatować jakąś „złotą żyłę” wracali „do Polski” spożywać owoce swej zapobiegliwości w rodzinnych stronach.
Na jednej z konferencji w Zarządzie Miejskim w 1946 r. wręcz stwierdzono, że niektórzy Polacy nie wierzą w utrzymanie ziem zachodnich. Rozmowy na ten temat głośno były prowadzone w tramwajach i na ulicach. O nastrojach w 1946 r. pisała też w swych wspomnieniach Teresa Gos: Przekonywano nas tak sugestywnie, że na wiosnę wybuchnie wojna, że Niemcy nas tam na Zachodzie w pień wytną, że z lękiem wracałam z powrotem.

Nastroje tego rodzaju nie były wyłącznie specyfiką roku 1945 czy 1946. Jeszcze 1948 r. Komitet Miejski PPR w swym lutowym sprawozdaniu donosił o wzmożonej nerwowości w mieście, której przyczyną była niewyjaśniona sytuacja polityczna i plotki o zbliżającej się wojnie.

W miarę upływu czasu nastroje niepewności ustępowały, a w ich miejsce pojawił się optymizm, co do dalszej przyszłości Wrocławia. Słowo Polskie (24 XII 1946) lansowało wówczas hasło: My kształtujemy miasto, miasto kształtuje nas. Musimy znaleźć drogę wyjścia z dotychczasowych załamań i klęsk własnego życia. Rok później Zbigniew Grotowski, dziennikarz Słowa Polskiego pisał o wrocławianach, że potrafią pół dnia narzekać na wszystko, a następnego dnia z zapałem przystąpić do pracy. Ten zapał i entuzjazm, jak pisał tenże autor w innym artykule, powodował szybką odbudowę miasta i tworzenie silnego ośrodka naukowego, kulturalnego, odbudowę przemysłu itp.

Kolejnym zagadnieniem, z którym zetknęli się nowi mieszkańcy Wrocławia, byli przebywający tu Niemcy. Był to problem delikatny i złożony, występujący na wielu płaszczyznach: od postępowania wobec samej ludności niemieckiej począwszy, poprzez podejście do niemieckiej kultury, a skończywszy na usuwaniu jakichkolwiek śladów niemczyzny na tych ziemiach. W miarę oddalania się wspomnień wojennych, wiele dotąd ostro stawianych kwestii traciło na znaczeniu. Przyczyniał się do tego także wzrost liczby Polaków w stosunku do Niemców mieszkających we Wrocławiu. W pierwszym okresie po kapitulacji twierdzy wrocławskiej, kiedy przynależność państwowa ziem zachodnich nie była jeszcze rozstrzygnięta, Niemcy niejednokrotnie próbowali wygrywać radzieckich komendantów wojennych przeciw polskiej administracji. Również różnego rodzaju organizacje antyfaszystowskie próbowały odegrać jakąś rolę w wykonywaniu władzy w mieście – świadczą o tym próby terroryzowania niemieckich pracowników elektrowni przez niemiecką organizację antyfaszystowską. Działania te przynosiły różny skutek. Komendanci wojenni, zazwyczaj oficerowie frontowi, nie zawsze orientowali się w niuansach polityki międzynarodowej i czasami interweniowali po myśli po myśli ludności niemieckiej. Dopiero w sierpniu 1945 r. sprawa została ostatecznie uregulowana. Wówczas to Wydział Społeczno-Polityczny Zarządu Miejskiego w swym sprawozdaniu mógł donieść: „Niemcy nie znajdują już drogi rekursu u komendantów wojennych”. Rozwiązane zostały również niemieckie organizacje antyfaszystowskie.
Trzeba przyznać, że do popularności władz polskich z pewnością nie przyczyniały się także warunki panujące w mieście w pierwszych powojennych miesiącach. W październiku 1945 r. ludność niemiecka skierowała nawet pismo w tej sprawie do prezydenta miasta, w którym czytamy: „Dziś nikt nie jest pewnym ani na ulicy, ani w łóżku, że nie zostanie ograbiony albo wypędzony. Wieczna strzelanina trwa dzień i noc. Podczas wojny był regularny przydział żywności, a dziś? Nikt nie wie co jutro będzie. Wojna skończyła się w maju, więc rabunki i pożary winny się także skończyć”.
Ludność niemiecka nie pała do Polaków sympatią. W mieście działał Werhrwolf, który starał się te nastroje podsycać. Także stosunek Polaków do Niemców był wrogi. Początkowo zdarzały się nawet próby odwetu na ludności niemieckiej. Jednakże wkrótce, choć z oporami, postawy te zmieniło życie. Konieczność zamieszkiwania obok siebie dwóch narodów spowodowała, że nastroje wrogości powoli znikały. Zaczęto nawiązywać normalne sąsiedzkie stosunki, zdarzały się przyjaźnie, rodziły się uczucia.

W 1945 r. gazety konsekwentnie pisały – „Niemcy” małą literą.

Obok zapału zdarzały się również chwile zwątpienia. Pisał o nich prof. Karol Maleczyński: wystąpiła i nowa choroba – „choroba ruin”. Każdy z nas chciał choć na chwilę odetchnąć inną atmosferą, przestać patrzeć na zgliszcza i ruiny, żyć przez chwilę normalnym życiem, w cywilizowanym mieście Krakowie czy łodzi. Wbrew pozorom nie było to zjawisko charakterystyczne dla pierwszych miesięcy władzy polskiej we Wrocławiu, od maja do sierpnia 1945 r. O chorobie ruin pisał też wiosną 1947 r. w „Słowie Polskim” Zbigniew Grotowski. Uważał iż cierpi na nią wiele osób. Ludzie ci obawiali się widoku wypalonych ulic po zmroku. Zbigniew Grotowski twierdził, że jeszcze w 1947 r. w powietrzu unosiła się woń spalenizny. O częstych wyjazdach dla relaksu do Polski centralnej pisał również Tomasz Szota.

W staraniach o polski wygląd miasta ogromne znaczenie miały polskie nazwy ulic. Sprawa ta należała do bardzo trudnych i ciągnęła się długo. W latach 1945-1946 nagminnie używano nazw niemieckich. Nadając nazwy polskie starano się utrzymać nazwy historyczne lub geograficzne, a to trwało, gdyż wymagało dodatkowych studiów prowadzonych przez pracowników Uniwersytetu Wrocławskiego. Wprowadzając nazwy polskie zezwalano na czasowe używanie nazwy niemieckiej obok polskiej. W styczniu 1946 r. „Pionier” podawał, że tablice z obu nazwami - polską i niemiecką - winny wisieć trzy miesiące, podczas gdy w listopadzie 1946 r. „Słowo Polskie” powoływało się na przepis nakazujący, by nazwa polska wisiała obok niemieckiej przez 6 miesięcy. Ostatecznie przyjął się zwyczaj, nawet w ogłoszeniach prasowych, podawania nazw niemieckich obok polskich. Zasadę tę podyktowało życie, gdyż do końca 1945 r. tylko 50% ulic w mieście otrzymało polskie nazwy, a ponadto zdarzały się przypadki dublowania się nazw polskich, np. w początkach 1946 r. aż 3 ulice miały nazwę Dąbrowskiego, a 2 – Gierymskich. Często ludzie mylili np. Jana Henryka Dąbrowskiego z Jarosławem Dąbrowskim, a nazwa niemiecka pomagała. Wkrótce praktyka ta zaczęła niektórych irytować i wiosną 1946 r. ukazał się w „Pionierze” artykuł negatywnie oceniający zjawisko nagminnego, jak określano, używania nazw niemieckich obok polskich. Autor w zapale polonizacji miasta zapomniał o tym, że używanie nazw niemieckich zawsze w nawiasie po polskich) było po prostu podyktowane koniecznością. Inna rzecz, że niektóre niemieckie nazwy utrzymywały się dosyć długo –jeszcze w marcu 1948 r. jedna z ulic miasta nie miała polskiej nazwy, lecz tylko niemiecką Komandoweg. Również 1948 r. poruszono sprawę niemieckich nazw ulic występujących w Południowej dzielnicy miasta (ówczesna nazwa Krzyków). Pośpieszna polonizacja nazw powodowała, że częstokroć mechanicznie tłumaczono nazwy niemieckie na język polski, a wtedy powstawały potworki językowe w rodzaju: Zimpeln, Ziemplin lub Cympeln (obecnie Sępolno), Bródź zamiast Pracze Odrzańskie, Rogozin zamiast Różanka, Cierniogaj zamiast Tarnogaj, Mały Ciążyn zamiast Książe Małe itd. Takie nazwy również irytowały. Po pewnym czasie zabrano się do porządkowania tych spraw i w 1948 r. całej grupie dzielnic Wrocławia przywrócono stare polskie nazwy.

Wiosną 1947 r. „Słowo Polskie” ogłosiło konkurs pod hasłem: „Usuwamy ślady niemczyzny we Wrocławiu”, polegający na wskazywaniu władzom miejskim, gdzie znajdują się niemieckie napisy, pomniki, tablice pamiątkowe.(Tydzień później „Słowo” podało informację na marginesie tego konkursu, że nadal nie ma dowodów osobistych i obywateli obowiązują niemieckie kenkarty) Trwał on cały kwiecień, a jako nagrody dla uczestników losowano książki.

Problemy, jakie przeżywał Wrocław, nie były czymś wyjątkowym. Podobne przeżywały i inne duże miasta na Ziemiach Odzyskanych. Wystarczy zajrzeć do wspomnień pierwszego prezydenta Szczecina prof. Piotra Zaremby czy monografii odbudowy Gdańska w latach 1945 – 1948, aby się o tym przekonać.


 


/ /