Pogoda we Wrocławiu
Słoneczny rześki ranek. Słońce wznosi się juz wysoko nad wieżami Katedry. Malowane na wodzie ceglane wieżyste kościoły, wbite iglicami w dno rzeki, odbijają się na błękitnym niebie. Mosty i mostki, żelazne kratownice, dudniący tramwaj mknie pod wrocławską Notre Dame du Sablon. Bruksela, Kraków, Rzym i Wrocław to miasta siostrzane. Nie wiem, czy Matka Boska Częstochowska i Matka Boska Ostrobramska to siostry, ale Santa Maria in Arena, Unsere Liebe Frau am Sande, Panna Maria na Piasku - siostrami są na pewno.
Tramwaj mija świętego Jakuba, Pannę Marię, świętą Annę, dwie ocalałe w szale rozbiórek kamienice, most, młyny na Wyspie Słodowej, znów most - i mknie na Ołbin, znika z tyłu za zakrętem. Na staromiejskim brzegu rzeki jasne niebo przesłaniają stada jerzyków, których głośny gwizd zwiastuje ciepło, bezpieczeństwo i dom (bardzo wcześnie przyleciały tej wiosny!).
Obrośnięty kwitnącymi bzami jeszcze jeden ceglany gotycki kościół z iglicą wskazującą niebo. Otwarte drzwi białej, barokowej kruchty i śpiew dochodzący z wnętrza. Ogromna bazylika. Tym większa, że pusta. żadnych ołtarzy - głównego ani bocznych. żadnych wielkich, barokowych historyi świętych na ścianach. Cegła z równym rytmem rozsianych w ścianach ciemnych zendrówek, i powódź światła wlewającego się przez strzeliste żółte okna w prezbiterium. Cały kościół wypełniony żółtym i czerwonym. I dziwny, obcy śpiew.
Z przodu pustej nawy w ławkach niewielka grupa kilkunastu starszych kobiet i mężczyzn śpiewa ruską mszę. Tandetnie malowane niskie przepierzenie pod łukiem tęczowym ma udawać ikonostas. Dwóch księży w złotych kapach przechodząc przez otwarte carskie wrota celebruje grekokatolickie nabożeństwo. Zginają się co chwila w pokłonach ludzie wyjęci z wypełnionych ikonami drewnianych bieszczadzkich cerkwi, wstawieni przez jakiegoś demiurga w pustkę ogromnej, czystej architektury innego świata. Architektury odartej z tych powszechnych objawów przyswojenia, jakimi obrastają stare kościoły, z gromadzonych przez pokolenia epitafiów i wotów.
Jednak nie całkiem. Są w cieniu bocznej nawy na ceglanej ścianie dwa kamienne epitafia. To bliżej drzwi - ciemnoszare, wysokie. U góry stoi rzeźbione popiersie dojrzałego mężczyzny w wielkiej peruce i płaszczu. Stary znajomy - "Martin Maximilian Wackerle, cesarski radca kameralny" - na epitafium nie pisze się tego, co najważniejsze: przedsiębiorca górniczy, dyrektor wrocławskiej mennicy, który pozostawił swój monogram MMW na setkach tysięcy srebrnych krążkow z portretem Cesarza Leopolda Pierwszego. Witam Ekscelencję - nie wiedziałem, żeś przeżył śmierć swego miasta.
~Globicephala melanea, 2003-05-18 10:33
Źródło