Jesteś niezalogowany
NOWE KONTO

Polski Deutsch

      Zapomniałem hasło/login


ä ß ö ü ą ę ś ć ł ń ó ż ź
Nie znaleziono żadnego obiektu
opcje zaawansowane
Wyczyść




Śnieżka widziana z..., Karpacz
górski: To jest rzadkością, bo o wschodzie słońca (pora i kierunek skąd widać). Często obserwowałem takie zjawisko gdy słońce chyliło się ku zachodowi. Z DK-30 widziałem wielokrotnie między Chmieleniem a Pasiecznikiem , na zjeździe do Barcinka, czy okolic Rybnicy. Z Karpacza można trafić podwójny błysk - od szyb górnego (meteo) i dolneo spodka (restauracja). Obecnie jest łatwiej, bo komórka jest zawsze pod ...
Panoramy i widoki Międzyborza, Międzybórz
Lekok: Tylko pochwalić:)
Zdjęcia lotnicze, Świebodzice
Tony: Subtelna różnica, ale chyba Twoje lepsze. Wymieniłem :)
Stocznia rzeczna Konstal, ul. Michalczyka Kazimierza, Wrocław
Lekok: Dopisałem:)
Budynek nr 6, ul. Bema Józefa, gen., Wałbrzych
rajaser: Pusty plac za bramą wjazdową, to miejsce przyległej do budynku, nieistniejącej sali balowej.
Budynek nr 4, ul. Gnieźnieńska, Wrocław
Lekok: Zmieniłem stan obiektu na nieistniejący.

Ostatnio dodane
znaczniki do mapy

Szyszka
Paulus,
rajaser
Hellrid
MacGyver_74
Mmaciek
Rigo.
Hellrid
Hellrid
Hellrid
Wolwro
KrzysztofKudowa
KrzysztofKudowa
MacGyver_74
MacGyver_74
MacGyver_74
Hellrid
MacGyver_74
Hellrid
Hellrid
MacGyver_74

Ostatnio wyszukiwane hasła


 
 
 
 
Otto Stiebler. Człowiek, który pokochał kawę
Autor: maras°, Data dodania: 2014-09-23 11:06:52, Aktualizacja: 2014-09-23 11:06:52, Odsłon: 4471

W miejscu, gdzie dziś stoi wrocławska Mediateka, mieściła się kiedyś palarnia kawy.

W miejscu, gdzie dziś stoi wrocławska Mediateka, mieściła się kiedyś palarnia kawy. Jak zaczynał młody Stiebler, ile papierosów wypalał rozkręcając lokalny biznes i czym zasłużył się dla historii miasta, że trafił na karty powieści „Śmierć w Breslau”?

Począwszy od przełomu XVIII i XIX stulecia szereg postaci różnej profesji odegrało w dziejach Wrocławia znaczącą rolę w budowie marki całego miasta. Wrocławianie byli szczególnie dumni ze swych czołowych przedstawicieli branży gastronomicznej, cukierników, piwowarów, gorzelników oraz producentów żywności, których działalność i produkty sławiły gród nad Odrą daleko poza granicami Śląska. Pierwsza połowa XIX wieku przyniosła gwałtowny rozwój handlu, a handel detaliczny i hurtowy żywnością oraz towarami kolonialnymi stał się „przyczyną” niejednej pokaźnej fortuny. Wyrosło kilka firm handlujących różnymi towarami, których renoma wykraczała daleko poza granice miasta.

W tym czasie Josef Molinari (?-1850) – prowadzący sklep kolonialny przy dzisiejszej ulicy Wita Stwosza 56 (dawna Albrechtstrasse) – wyrósł na czołową postać w handlu Wrocławia, a jego trzej synowie – Theodor (1803-1880), Ottomar (?-1857) oraz Leo (1827-1907) – zapewnili nieśmiertelność firmie J. Molinari und Söhne, Kolonialwaren, Farbwaren und Produktenhandlung. Bliska przyjaźń Theodora z Gustavem Freytagiem „zaowocowała” inspiracją dla śląskiego dramaturga i powieściopisarza do napisania trzytomowego dzieła „Soll und Haben” (Winien, ma) (1855). (Autor hasła poświęconego Theodorowi Molinariemu w Encyklopedii Wrocławia błędnie podaje rok 1867 jako datę jego śmierci).

Powieściowa kupiecka rodzina Schröterów była odzwierciedleniem wyobrażeń Freytaga o idealnym typie stanu mieszczańskiego. Zakorzeniony głęboko w niemieckiej myśli narodowej Freytag przedstawia pozytywne cechy Prusaków – porządek, pracowitość, uczciwość – na tle Polaków i Żydów rysując dość jaskrawo swoje przekonanie o wyższości rasowej narodu niemieckiego. Książka należała do jednych z najpoczytniejszych przed wybuchem pierwszej wojny światowej i była lekturą obowiązkową dla gimnazjalistów. Pierwowzorem dla Schröterów była rodzina i firma Molinarich, o której będzie jeszcze mowa w dalszej części artykułu, a z którą splótł się życiorys tytułowej postaci Otto Stieblera.

Kojarzony jedynie ze sklepem kolonialnym i palarnią kawy przy placu Teatralnym (dawny Zwingerplatz) Otto Stiebler to postać bliżej nieznana z kart historii naszego miasta, choć utrwalona m.in. na kartach powieści Marka Krajewskiego „Śmierć w Breslau”. 13 maja 1933 roku radca Eberhard Mock, minąwszy gimnazjum realne, wszedł około 15.00 do geszeftu Stieblera, gdzie zresztą „służbowo” wpadał dość często. „W zatłoczonej sali, ciemnej od tytoniowego dymu i wypełnionej mocnym aromatem, tłoczyło się sporo miłośników czarnego napoju. Mock wszedł do kantoru. Buchalter natychmiast przerwał rachunki, ukłonił się radcy i wyszedł, aby umożliwić mu swobodną rozmowę telefoniczną. Mock nie ufał policyjnym telefonistkom i często rozmowy wymagające dyskrecji przeprowadzał z tego aparatu”.

Podobnież zawitał tu 15 stycznia 1935 roku Wolfgang Schmidt z listą zakupów przygotowaną przez ukochaną żonę Hertę: „Kiedy przekraczał próg składu, jego nozdrza uderzył jedyny w swoim rodzaju, odurzający zapach. Świeżo palona kawa, kakao, szwarcwaldzkie szynki, kardamon, cynamon, czego tam nie było! Schmidt z lubością zaciągnął się tą mieszanką i podszedł do subiekta.

-Żona obiecała mi zrobić dzisiaj moją ukochaną zupę piwną. Niektórzy mi wytykają, że to nie Boże Narodzenie, żeby jeść zupę piwną. Ale ja ją uwielbiam i jem przez okrągły rok. Nawet latem. Poproszę dwieście gramów najlepszych rodzynek sułtańskich, jakie macie. Słoiczek miodu. Pięć lasek cynamonu. O, i jeszcze kilka belgijskich pralinek, dla Fritza [syna]. A dla mnie jedną hiszpańską cygaretkę.

- Służę uprzejmie, razem to będą trzy Reichsmarki. A od firmy prezent dla szanownej małżonki – nasza najnowsza mieszanka kawy, przed chwilą palona”.

Wizyta Wolfganga Schmidta z „Breslau 1935”, którą przytaczam tu za blogiem kulinarnym „Jedzenia do rzeczy” prowadzonym przez Łukasza i Michała (gorąco polecam!), stała się dla mnie bezpośrednią inspiracją do przygotowania tekstu o Otto Stieblerze, który tak naprawdę znany jest jedynie dzięki nielicznie zachowanym kilku pocztówkom i zdjęciom dostępnym w sieci.

Otto Stiebler urodził się 14 czerwca 1856 roku we wsi Żyrowa opodal góry Świętej Anny w powiecie Strzelce Opolskie. Jego ojciec pełnił obowiązki zarządcy dóbr u hrabiego Leopolda von Gaschina, które w 1852 roku odkupił poseł Królestwa Prus Max Fryderyk von Hatzfeld-Schönstein. Otto miał sześcioro rodzeństwa, jednakże szczęśliwe spokojne dzieciństwo skończyło się dla niego w wieku 10 lat wraz z nagłą śmiercią ojca w 1866 roku podczas szalejącej na Górnym Śląsku epidemii cholery. W zaistniałej sytuacji matka została zmuszona do opuszczenia rodzinnej wsi przenosząc się z dziećmi do Głubczyc, gdzie otworzyła pensję dla gimnazjalistów.

Śmierć ojca stanowiła punkt zwrotny w życiorysie Otto Stieblera i jak można domniemywać z późniejszych faktów, przesądziła o wyborze drogi życiowej, którą podążył. Początki w nowym środowisku małego miasteczka były dla niego i rodzeństwa bardzo trudne, szczególnie wyzbycie się wiejskiej dziecięcej mentalności kosztowało go dużo wysiłku. Lecz jego pilność w nauce zwróciła uwagę nauczycieli, którzy doradzili mu po ukończeniu szkoły realnej w 1870 roku pójście w ślady starszego brata i wybranie nauki w zawodzie kupieckim. Po latach wspominał z wielką sympatią rektora szkoły realnej w Głubczycach Langera, który zwykł zwać małego Stieblera „radcą handlowym” (Kommerzienrat).

Po ukończeniu szkoły realnej, Stiebler stawił się jesienią 1870 roku w domu handlowym firmy F. Weicharts sel. Witwe & Gierich w Pszczynie celem podjęcia nauki zawodu kupca. Został zarekomendowany przez starszego brata, którego wdowa Weicharts również wyuczyła zawodu kupca. Nauka trwała 5 lat, a firma handlowała towarami kolonialnymi, narzędziami, artykułami metalowymi oraz artykułami tekstylnymi. Dom handlowy podzielony był na 3 działy, w których pracowało 2 subiektów i 5 uczniów.

Codzienna praca trwała do 16 godzin, w tym także w niedziele. W ciągu roku wypadało tylko 5 dni wolnych od pracy – Nowy Rok, Wielki Piątek, Wielka Niedziela, Zielone Światki oraz pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia. Przez 5 lat nauki uczniowie otrzymali jedynie dwa razy ośmiodniowy urlop. Lecz Stiebler wspominał z sentymentem lata ciężkiej pracy i nauki, podczas których „nie pozostawało wiele czasu na rozrywkę i uciechy życia”. Ten czas pozwolił mu zdobyć podstawy przyszłego wielkiego sukcesu.

Firma F. Weicharts sel. Witwe & Gierich cieszyła się w Pszczynie i okolicy renomą i uznaniem. Młody Stiebler w czasie pilnej nauki zetknął się także ze zjawiskiem przemytu na dużą skalę – Pszczyna leżała w pobliżu styku granic Niemiec, Rosji i Austrii zwanym Trójkątem Trzech Cesarzy (Dreikaisereck). Przemytnicy szmuglowali m.in. tytoń, alkohol, kawę, czy artykuły codziennego użytku. Wdowa Weicharts nie raz skarżyła się władzom wraz ze wspólnikiem na ów kwitnący niemalże pod jej oknem proceder, lecz słane do urzędów pisma na niewiele się zdały. Młody Stiebler wspierał całym sercem szefową w jej walce, jednakże i sam nie oparł się pokusie kupowania tańszych papierosów u szmuglerów.

W piątym roku nauki miało miejsce wydarzenie zupełnie nieoczekiwane dla Stieblera, które po raz kolejny zmieniło bieg jego życia. Oto Gierich, który będąc w związku małżeńskim z wdową Weicharts kierował z nią wspólnie firmą, zaprosił jednego ranka Stieblera do swego kantorka i oświadczył mu, iż poznawszy się na jego talencie, odwadze, nadto kierowniczym i organizacyjnym zmyśle postanowił wraz z żoną, mając na uwadze swój i jej podeszły wiek oraz wielkie zaufanie do niego, przekazać mu kierowanie firmą.

Stiebler przyjął propozycję zdając sobie zarazem sprawę, iż nie będzie to dla niego łatwe zadanie. Mając 18 lat stanął na czele firmy biorąc na swoje młode barki całość spraw handlowych, nie mając bądź co bądź żadnego doświadczenia zawodowego, lecz za to wiarę we własne siły i masę pomysłów w głowie. Nadzór sprzedaży, pełnomocnictwa handlowe, kierowanie zespołem, zobowiązania zakupu, korespondencja, rachunki, faktury, księgowość – wszystkiego uczył się na gorąco. Pod jego ręką firma rozwijała się, czego dowodem były rosnące zyski. Stiebler marzył jednak o czymś większym, czuł się niespełniony.

Marzył przede wszystkim o własnej firmie handlowej, o sklepie pod własną marką, a kierując myśli w stronę Wrocławia marzył też o innym świecie, o handlu na znacznie większą skalę, niż w Pszczynie. Niemałą rolę w ukształtowaniu jego marzeń odegrała lektura „Soll und Haben”. Ale jednocześnie czuł się niespełniony w nauce zawodu – brakowało mu mistrza, na którego mógłby zawsze spoglądać, czuć z nim silniejszą więź, który byłby dla niego wzorem i autorytetem, który nauczyłby go nowoczesnej organizacji i prowadzenia firmy. Działając w branży słyszał wszak niejedno o tym, jak działały duże domy handlowe we Wrocławiu, Berlinie, Lipsku, czy Wiedniu.

I znów uśmiechnęło się do niego szczęście – gdy kierował firmą F. Weicharts sel. Witwe & Gierich często zaglądał do niej Hundrich przedstawiciel wrocławskiego domu handlowego Molinarich. Każda jego wizyta rozpalała w Stieblerze jeszcze bardziej pragnienie wielkiego świata. Oferujący zwykle towary kolonialne Hundrich zaoferował Stieblerowi przekazanie swojemu pryncypałowi jego podania z prośbą o staż. Widząc zaś przy każdej wizycie rozpalającą się w nim potrzebę awansu, miał rzec jednego razu do niego: „Wykorzystaj czas młodości, oderwij się o tych drobiazgów, porzuć tą beczkę ze śledziami, ten skrzynię złomu i jedź czym prędzej do Wrocławia!”.

Stiebler wahał się z podjęciem decyzji do czasu, aż z początkiem stycznia 1876 roku Hundrich przywiózł z Wrocławia gorącą wiadomość, iż właśnie zwolniło się stanowisko subiekta w dziale sprzedaży detalicznej domu handlowego Molinarich, namawiając go od razu do złożenia oferty. Gierich poparł starania Stieblera, przygotował mu potrzebne referencje i… po kilku tygodniach nadeszła pocztą wiadomość z informacją, iż ma się stawić do pracy z dniem 1 marca.

W ten dzień krótko przed południem wysiadł na dworcu kolejowym we Wrocławiu i kazał się wieźć dorożkarzowi na Albrechtstrasse 56. Po wejściu do domu handlowego Molinarich został serdecznie powitany przez cały zespół pracowników, przedstawiony właścicielom i zaprowadzony do swojego pokoju na piętrze zaplecza sklepu, gdzie miał mieszkać. Gdy się już zakwaterował, szef działu sprzedaży detalicznej Zedler, w którym miał pracować, z marszu zaczął zaznajamiać go z tokiem pracy. Lecz w pierwszym momencie największe wrażenie zrobiła na Stieblerze atmosfera panująca w sklepie – ciągły ruch klientów, lekki zgiełk i rozmowy towarzyszące zakupom, brzęk monet, prośby dzieci o łakocie…

Dział sprzedaży detalicznej (Ladengeschäft) był jednym z 4 działów domu handlowego Molinarich. Dla pełniejszego obrazu miejsca – miejsca wymarzonego przez Stieblera – w którym przez najbliższe lata miał pobierać nauki i doskonalić się w zawodzie kupca, warto przybliżyć historię, właścicieli, charakter, strukturę i organizację pracy firmy J. Molinari & Söhne.

Jej początki wiązane są z Włochem Carove, który osiadł we Wrocławiu w 1690 roku zajmując się handlem hurtowym m.in. cukrem trzcinowym, zbożem, oliwą, przyprawami, owocami kandyzowanymi, ale też farbami, artykułami metalowymi, czy wyrobami ze srebra. Jego spadkobiercy (imiona nieznane) przekazali ją w 1749 roku – jak mówią jej kroniki – krewnemu rodziny Carove Josefowi Molinariemu. Rodzina Molinarich pochodziła z Friuli, regionu położonego w północno-wschodnich Włoszech ze stolicą w Udine. Nie wiadomo od kiedy Josef Molinari przebywał we Wrocławiu. Wiadomo natomiast, iż w roku przejęcia firmy sprowadził z Włoch do Wrocławia swoich bratanków Jacoba i Josefa. Do tej też daty odwoływali się później Molinari, jako daty założenia firmy.

Po Josefie i Jakobie firmę odziedziczył najstarszy syn Jacoba – Josef junior. Pod jego kierownictwem firma prężnie się rozwijała, stając się wizytówką Wrocławia, dziś rzeklibyśmy z „pierwszej półki”. Josef junior handlował w ilościach hurtowych kawą, herbatą, oliwą, rybami, zbożem, przyprawami, owocami kandyzowanymi oraz farbami. Nie wiadomo dokładnie, od kiedy siedziba firmy znajdowała się przy ulicy Wita Stwosza 56, ale to właśnie Josef junior nadał większe znaczenie sprzedaży detalicznej. Stworzył dom handlowy – świetnie zaopatrzony – do którego wrocławianie przychodzili na codzienne zakupy. Przez długi czas był też dyrektorem rafinerii cukru w spółce, w której miał pokaźnie udziały. Produkcja i handel cukrem były jego przysłowiowym „oczkiem w głowie”. W 1833 roku wprowadził do firmy swoich dwóch pierwszych synów – Theodora i Ottomara – przemianowując nazwę firmy na J. Molinari und Söhne. Josef Molinari junior zmarł w sile wieku w 1850 roku.

Bracia Molinari byli wielkimi osobistościami miasta. Najstarszy z nich Theodor uczył się rzemiosła kupieckiego na Śląsku i w Anglii. Od 1848 roku był komendantem straży obywatelskiej (Bürgerwehr) we Wrocławiu, radcą handlowym i pierwszym prezesem wrocławskiej Izby Handlowej (od 1849 roku), której też był współzałożycielem. W 1855 roku został wybrany na deputowanego do Parlamentu Prus. Prowadził interesy handlowe pod szyldem własnej spółki Molinari’s Erben, a po śmierci ojca zachował współudział i współkierownictwo w rodzinnej spółce.

Leo Molinari ukończył renomowane gimnazjum św. Macieja we Wrocławiu i już w wieku 15 lat rozpoczął naukę zawodu kupca w firmie ojca. W latach 1847-1850 znajomość fachu poszerzał w Hamburgu, Amsterdamie, Londynie, a nawet w Brazylii w Rio de Janeiro. Śmierć ojca przerwała jego podróż – wrócił do Wrocławia 1 czerwca 1850 roku już po pogrzebie. W latach 1867-1870 był radnym miejskim, a po wygaśnięciu mandatu wiceprezesem Izby Handlowej do 1886 roku, której z kolei przewodniczył w latach 1886-1903.

W 1888 roku wstąpił do Schlesische Gesellschaft für vaterländische Kultur, gdzie dał się poznać jako „przyjaciel” spraw narodowych. W latach 1877-1878 był posłem do Reichstagu trzeciej kadencji z ramienia Partii Narodowo-Liberalnej reprezentując okręg wrocławski. Gdy po raz kolejny ubiegał się o mandat (1878 ), przegrał walkę wyborczą z kandydatem socjaldemokratów. W rodzinie Molinarich nigdy nie zanikła włoska kultura – Leo znał język włoski, często bywał w Italii w podróży – co zaowocowało przyznaniem mu urzędu honorowego konsula Włoch. Ottomar Molinari zmarł przedwcześnie nie odegrawszy w dziejach rodzinnej firmy większej roli.

Wymarzony przez młodego Stieblera dom handlowy Molinarich był najlepszym na Śląsku miejscem na kontynuowanie nauki w kupieckim fachu. Wzrost znaczenia kawy w handlu firmy od czasów Josefa juniora pozwolił Stieblerowi zainteresować się nią bliżej w sławnym wrocławskim domu handlowym…

 

Kawa we Wrocławiu, czyli jak pierwsze kroki na rynku stawiał Otto Stiebler

Otto Stiebler palił kawę w pierwszych latach na zapleczu swojego sklepu. Mimo tak skromnych podstaw postanowił jako pierwszy stworzyć i wypromować skutecznie markę kawy we Wrocławiu.

 

Gdy w wieku niespełna 20 lat Otto Stiebler podjął dalszą naukę zawodu kupca w domu handlowym przy Albrechtstrasse 56, firma Molinarich przeżywała złote lata swojej działalności. Po przedwczesnej śmierci średniego z braci Ottomara w 1857 roku kierownictwo w firmie objął Theodor – najmłodszy z braci Leo poświęcał się w tym czasie karierze politycznej (w latach 1877-1878 był posłem do Reichstagu), koncentrując nieco mniej uwagi na sprawach rodzinnej spółki. Stiebler był świadomy wyjątkowości miejsca na mapie Wrocławia, w którym doskonalił swój fach kupiecki, jednakże już w tych młodzieńczych latach planował w przyszłości – jak przekonuje we wspomnieniach wydanych w 1925 roku z okazji pięćdziesięciolecia pracy zawodowej – założenie własnego biznesu.

Oczywiście należy podchodzić z dużą rezerwą do wspomnień Stieblera i wyrażanych przezeń młodzieńczych planów z perspektywy blisko siedemdziesięciolatka, tym bardziej, iż często koloryzował w przedstawianych urywkach swojego życia, nie raz mijając się z prawdą. Własną postać kreował nadto na podobieństwo Schröterów z „Soll und haben” – do wszystkiego doszedł własną ciężką pracą trzymając się zasad dekalogu, będąc do tego przykładnym Prusakiem. Nie można jednak zaprzeczyć śledząc jego karierę zawodową, iż miał niezwykły zmysł do interesów, a jego talent handlowy rozkwitł wraz z otwarciem pierwszego sklepu. Nim jednak do tego doszło, szlifował swój fach u Molinarich.

Jak już wspomniałem w poprzedniej części artykułu, dom handlowy Molinarich podzielony był na cztery działy, z których każdy funkcjonował na osobnym obszarze handlowym. Stiebler pracował w dziale sprzedaży detalicznej (Ladengeschäft), który z perspektywy wrocławian był najważniejszą częścią domu handlowego Molinarich. Ponadto w firmie działały jeszcze: dział sprzedaży zagranicznej (Aussengeschäft), dział sprzedaży krajowej (Binnengeschäft) oraz dział sprzedaży hurtowej (Produktengeschäft). Eksport był domeną Leo Molinariego, handlem krajowym zajmował się Otto Scheche, który piastował w spółce stanowisko prokurenta będąc pierwszym pełnomocnikiem właścicieli, zaś handel hurtowy prowadził Theodor Molinari.

Własna marka kawy

Dział sprzedaży detalicznej, któremu szefował Heinrich Zedler drugi z pełnomocników w firmie, oferował szeroką gamę produktów kolonialnych (Kolonialwaren), wśród których najważniejsze były kawa, herbata, przyprawy oraz owoce kandyzowane i suszone. Ponadto  można było tu kupić większość produktów spożywczych codziennej potrzeby, w tym świeże owoce i warzywa. Specjalnością domu handlowego Molinarich była kawa – sklep słynął z najlepszych gatunków w mieście. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XIX wieku Molinari przykładali coraz większe znaczenie do metod palenia kawy, dążąc do stworzenia własnej marki kawy, do czego jednak nie doszło. Dopiero w pierwszej dekadzie XX wieku Molinari otworzyli palarnię kawy z prawdziwego zdarzenia – promując własną markę – lecz wówczas królem kawy we Wrocławiu był już Stiebler…

W czasie gdy Stiebler pracował u Molinarich, oferowano kawę w dwóch postaciach: surowe ziarna kawy oraz kawę paloną na miejscu w sklepach. Z uwagi na ówczesne „deficyty” technologiczne nie oferowano kawy palonej i mielonej w paczkach z określonym terminem przydatności do spożycia – metody konserwacji kawy w takiej postaci nie były jeszcze znane. Większość konsumentów czarnego trunku zaopatrywała się w kawę paloną u sklepikarzy, kupując zwykle ilość kawy wystarczają nie więcej niż na 3-4 tygodnie (o czym dowiadujemy się z wydawanych w tym czasie poradników prowadzenia gospodarstwa domowego). Zamknięta w szczelnych pojemnikach była przez ten czas zdatna do spożycie bez utraty smaku i aromatu. Większość dystrybutorów detalicznych kawy oferowała również pojemniki na nią różnej objętości (najczęściej blaszane), często zdobione artystycznie.

Dom handlowy Molinarich specjalizował się w paleniu kawy wykorzystując ówczesne najnowsze technologie, przy czym zauważmy, owe nowoczesne aparaty do palenia kawy miały przede wszystkim jej nie zniszczyć – a więc wydobyć i utrwalić aromat – a nie przedłużyć jej trwałość. Przy Albrechtsstrasse 56 korzystano z palarek do kawy sławnego wówczas potentata w ich produkcji firmy Emmericher Maschinenfabrik und Eisengießerei z miasta Emmerich nad Renem (będzie jeszcze mowa o tej firmie w dalszej części tekstu).

Pierwiastek światowości w dawnym Wrocławiu

Dział sprzedaży zagranicznej domu handlowego Molinarich zajmował się przede wszystkim handlem hurtowym kawą, herbatą, ryżem i przyprawami w Galicji, Austrii, na Węgrzech, w Rumunii, a także na obszarze Polski pod zaborem rosyjskim. Rodzina Molinarich założyła dwa składy tranzytowe w Trieście i Wiedniu – trzeci największy, dla którego utarła się w firmie nazwa Bergamt, działał we Wrocławiu przy ulicy Księcia Witolda 31 (dawna Werderstrasse). Produkty przeznaczone na handel zagraniczny nie trafiały na rynek krajowy. W handlu kawą na południe od Karpat najważniejszy był skład w Wiedniu, do którego sprowadzano ziarna z Cejlonu. Zresztą kawa oferowana przez Molinarich cieszyła się dużą renomą na rynku, a jej zbytem hurtowym zajmowało się wielu przedstawicieli handlowych firmy.

Dział sprzedaży krajowej sprowadzał kawę i inne towary kolonialne od wyspecjalizowanych dostawców w Anglii i Holandii. Ich dystrybucją zajmował się skład tranzytowy we Wrocławiu, przy czym część towaru była odbierana przez kontrahentów Molinarich już w portach w Hamburgu i Szczecinie, skąd reszta docierała do stolicy Śląska drogą wodną. Głównym rynkiem zbytu działu sprzedaży krajowej był Śląsk i Wielkopolska – przedstawiciele firmy działali też m.in. w Berlinie, Dreźnie i Lipsku. W czasie gdy pracę u Molinarich podjął Stiebler, dystrybucja krajowa była oparta już niemal wyłącznie na transporcie kolejowym. Jedynie najbliżsi odbiorcy przyjeżdżali pod skład transportem konnym.

Dział sprzedaży hurtowej zajmował się m.in. handlem cukrem trzcinowym, białym cukrem, handlem materiałami siewnymi (koniczyna, zboża, ziemniaki, groch, fasola itp.); handlował także farbami oraz blokami cynkowymi, które z Górnego Śląska wysyłano do Danii, Szwecji i Norwegii. Przez porty w Hamburgu i Szczecinie firma sprowadzała olbrzymie ilości amerykańskiej kukurydzy na rynek krajowy.

Stiebler był zachwycony – jak wspomina – miejscem, w którym pracował. Dom handlowy Molinarich miał dla niego pierwiastek światowości: każdego dnia przez biura przewijało się wielu przedstawicieli handlowych kooperujących z firmą. Klienci z miasta i prowincji robili przy tym mniejsze lub większe zakupy w jego dziale. Szczególnie zapadli mu w pamięci kupcy pochodzenia żydowskiego, przyjeżdżający licznie do Wrocławia z Leszna i Kalisza, przyodziani w charakterystyczne chałaty z czarnymi kapeluszami na głowie, spod których zwisały długie pejsy. Ich wizyty przemieniały się niekiedy w nie mające końca targi, podczas których dochodziło czasem do sprzeczek.

Brak perspektyw

Po dwóch latach został przeniesiony do działu sprzedaży zagranicznej, gdzie zajmował się spedycją towarów pracując pod ręka Leo Molinariego. Papierkowa robota przy kontroli ceł, wypisywaniu dokumentów tranzytowych, deklaracji towarowych, listów przewozowych, czy kontrola i odprawianie towarów, prowadzenie i kontrola kont pozwalały głębiej zaznajomić mu się ze specyfiką handlu na dużą skalę. Większość towaru, którym zajmował się na co dzień, stanowiła kawa wysyłana do Galicji, na Śląsk Cieszyński i na Morawy.

Wspominając czasy ciężkiej pracy w młodości Stiebler pisał: „Mijały lata od dnia, w którym przeniosłem się z Pszczyny do Wrocławia i w międzyczasie wybił mi 25 rok życia. Wciąż jednak nie wiedziałem, co będzie ze mną w przyszłości. Do tego szybko zorientowałem się, iż lepiej płatne stanowiska w domu handlowym Molinarich były już zajęte na lata”. Z końcem 1881 roku postanowił więc zmienić pracodawcę kierując swoją ofertę do Zgorzelca (Görlitz), gdzie w firmie handlowej Waren-Einkaufs-Verein zwolniło się stanowisko asystenta dyrektora w dziale artykułów spożywczych.

Postanowienie zmiany miejsca pracy wiązało się bezpośrednio ze śmiercią Theodora i rozpoczętymi wraz z pogorszeniem stanu zdrowia najstarszego z braci Molinarich w połowie lat siedemdziesiątych XIX wieku zmianami w specyfice działalności firmy J. Molinari und Söhne. Sprzedaż detaliczna towarami kolonialnymi została przekazana powołanej przez Theodora spółce Molinari’s Erben, która przejęła dom handlowy przy Wita Stwosza 56. Firma matka przeniosła swoje przedstawicielstwo na plac Solny 10 (dawny Blücherplatz) koncentrując się na handlu krajowym, zagranicznym i hurtowym. Pracujący w dziale handlu zagranicznego Stiebler wiązał swoją przyszłość u Molinarich z działem sprzedaży detalicznej, lecz w sytuacji podziału firmy i zmianą stanowiska wynikającą z reorganizacji firmy jego plany nie mogły się już ziścić.

Nowe miejsce pracy w mieście nad Nysą Łużycką, gdzie znalazł się 1 stycznia 1882 roku z zamiarem wypełnienia kolejnego etapu na drodze do urzeczywistnienia swoich życiowych marzeń o własnej firmie, w pierwszych chwilach oczarowało go prestiżem, dawało – jak myślał – widoki na dalszy rozwój i awans, zwłaszcza zaś możliwość finansowego usamodzielnienia. Lecz już wiosną był rozczarowany swoim wyborem. Firma była źle zarządzana, pozbawiona fachowego kierownictwa, a jego pozycja tylko pozornie znacząca.

Nie widział możliwości dalszego rozwoju. Irytację potęgował choćby fakt, iż załoga – jaką przyszło mu kierować – była pozbawiona wszelkiej motywacji do pracy znanej mu z domu handlowego Molinarich i co więcej, nie był w stanie wyzwolić w niej zapału do działania. Z kolei właściciele firmy – znający wszak renomę Molinarich i świadomi zaniedbań we własnej firmie – chcieli widzieć w nim osobę, która wyprowadzi ich interes z kryzysu, o czym dali mu znać dopiero po kilku tygodniach. Liczyli na geniusz młodego, ambitnego Stieblera, po którego umiejętnościach wiele sobie obiecywali. Stiebler zraził się do nich ostatecznie, gdy ci postanowili przekazać mu „pod opiekę” księgowość całej firmy.

A ta tonęła w długach. Stiebler rozmyślał więc o powrocie do Wrocławia – zaczął odczuwać zaprzepaszczoną szansę, która wymknęła mu się z rąk wraz z opuszczeniem domu handlowego Molinarich. Ale był zdaje się w czepku urodzony! Późnym latem 1882 roku otrzymał list od Leo Molinariego proszącego o spotkanie. Jak szybko zrozumiał, jego dawny pryncypał był bardzo zdesperowany, gdyż informował go w liście, iż sam odwiedzi go w Zgorzelcu. Podczas spotkania wyjawił mu, iż zmarł właśnie Scheche (prokurent), a także pierwszy przedstawiciel firmy na Górnym Śląsku.

Firma trzymała się wprawdzie dobrze, ale on chciał „uzupełnić” braki kadrowe zaufanymi i sprawdzonymi już ludźmi, nie mając z racji wieku i jakże wielu innych obowiązków chęci i czasu na kształcenie współpracowników, którym mógłby w przyszłości zaufać. By zmotywować bardziej Stieblera do podjęcia decyzji o powrocie, oznajmił mu, iż z Londynu wrócić ma właśnie Richard Grzimek (dokąd wyjechał, by doskonalić się w kupieckim fachu), z którym Stiebler rozpoczął pracę w domu handlowym w 1876 roku i z którym był blisko zaprzyjaźniony.

Stiebler nie wiedział wówczas o tym, iż Grzimek porozumiał się już wcześniej z ich wspólnym dawnym pryncypałem i że został zaangażowany w firmie na stanowisko prokurenta. Gdy 1 października 1882 roku stanął ponownie w progach domu handlowego przy Albrechtstrasse 56, zdawał już sobie sprawę, iż droga awansu u Molinarich jest przed nim na jakiś czas zamknięta. Ale był też pewien, iż podjął słuszną decyzję. Przez kolejne trzy lata wcielał się w rolę przedstawiciela handlowego dbając o interesy firmy na Śląsku i Wielkopolsce. W tym czasie nawiązał wiele cennych kontaktów, lecz chyba nadto poświęcał się pracy, gdyż wiosną 1885 roku podupadł na zdrowiu podejmując leczenie. Gdy stanął na nogi, podjął decyzję o założeniu własnej firmy.

Pierwszy sklep z kawą

Lata spędzone u Molinarich zaowocowały w życiu Stieblera nie tylko doskonaleniem czysto zawodowym. Pomimo wielu obowiązków znajdował również czas na zdobywanie i poszerzanie wiedzy o kawie, zwłaszcza zaś o technologiach jej palenia. Kawa stała się jego pasją, był na bieżąco z literaturą fachową. Jak pisze we wspomnieniach, po kilku latach pracy w domu handlowym Molinarich jego uwagę zwrócił fakt, iż Wrocław nie posiadał swojej marki kawy. Stąd też dostrzegał olbrzymi potencjał w niej tkwiący – w dużym rozwijającym się mieście, w którym kawa była powszechnym produktem konsumpcyjnym, marka kawy identyfikowana z miastem stać się miała motorem napędowym jego firmy.

19 października 1885 roku Stiebler otworzył swój pierwszy sklep kolonialny przy ulicy Altbüsser Ohle 4 (odcinek dzisiejszej trasy W-Z od ulicy Ofiar Oświęcimskich do ulicy Świdnickiej) pod szyldem Breslauer Kaffee-Rösterei Otto Stiebler. Kawa, którą palił na miejscu, była głównym produktem sklepu. Jego otwarcie zostało wsparte zmasowaną kampanią reklamową w prasie. Lokal znajdował się na tyłach działki przy ulicy Świdnickiej 44, który to adres wykorzystywał w kampanii reklamowej nie tylko dla lepszej orientacji – prowadzenie wszelkich usług przy ulicy Świdnickiej posiadało w tamtych czasach znamiona prestiżu. Stiebler jako jeden z pierwszych we Wrocławiu nadał swojej marce skrót-znak handlowy – BKR od  Breslauer Kaffee-Rösterei – który stał się łatwo rozpoznawalny i kojarzony z marką kawy.

Stiebler zaczynał nader skromnie – lokal został urządzony meblami z odzysku, a na początek zatrudnił jedynie trzy osoby, prowadząc samemu całą papierkową robotę. System sprzedaży został oparty na samoobsłudze – towary leżały na otwartych półkach i w otwartych pojemnikach „zachęcając skutecznie do zakupu”, pisał we wspomnieniach. Pierwszy dzień przyniósł obrót w wysokości 53 marek. Stiebler postanowił budować markę firmy na zasadzie: najlepszy towar za najtańszą cenę, rzetelność i fachowe doradztwo, uprzejmość i staranność w obsłudze klientów, nadto spełnianie ich wszelkich życzeń. Mankamentem geszeftu była jego mała powierzchnia i jedynie jedna kasa.

Firma Stieblera była sklepem kolonialnym z kawą paloną na miejscu jako głównym produktem – w 1885 roku działały we Wrocławiu 53 sklepy kolonialne, z których niemal wszystkie oferowały kawę paloną miejscu. Palenie kawy miało wówczas charakter działalności rzemieślniczej, a palarnia kawy (Kaffee-Rösterei) w nazwie firmy tylko dziś może wywoływać skojarzenia o przemysłowej skali, jak ma to miejsce współcześnie. Stiebler palił kawę w pierwszych latach na zapleczu swojego sklepu w trzech palarkach kulowych wspomnianej już firmy Emmericher Maschinenfabrik und Eisengießerei. Mimo tak skromnych podstaw postanowił jako pierwszy stworzyć i wypromować skutecznie markę kawy we Wrocławiu (co nie udało się Molinarim) – w tym czasie pojęcie marki dla wielu produktów spożywczych praktycznie nie istniało, dopiero co raczkując. Jedynie pośród win, likierów, wódek i piw pojęcie marki było już od dawna ugruntowane.

Stawiając na najwyższą jakość kawy Stiebler zmuszony był stosować najnowsze technologie. Palarki firmy Emmericher Maschinenfabrik und Eisengießerei należały w tym czasie do najlepszych na rynku niemieckim. Jej początki sięgają 1864 roku, gdy kupiec Alexius van Gülpen prowadzący firmę zarejestrowaną w Emmerich i zajmującą się importem kawy surowej, postanowił zaoferować klientom swojego nowo otwartego sklepu świeżo paloną kawę wysokiej jakości. Nie posiadał jednakże odpowiedniego sprzętu do jej palenia – w tych czasach nawet renomowane kawiarnie paliły często kawę w dość prymitywnych warunkach, wykorzystując w skrajnych przypadkach blachy stawiane na piecu. Podobnie sklepy kolonialne. Gülpen zamówił u znajomego inżyniera Theodora von Gimborna projekt palarki do kawy. Po 4 latach testów i udoskonaleń uruchomili razem pierwszą w Niemczech fabrykę palarek kulowych – Emmericher Maschinenfabrik und Eisengießerei, która szybko odniosła olbrzymi sukces. Do 1880 roku wyprodukowała ponad 6 000 palarek w różnych rozmiarach. W najmniejszych można było palić jednorazowo do 2,5 kg, w największych 120 kg na raz. Dziś w mieście Emmerich istnieje Muzeum Techniki Kawy (Museum für Kaffeetechnik).

Palarnia kawy była oczkiem w głowie Stieblera – „pieszczochem” całego jego biznesu, jak pisał we wspomnieniach. Jakość kawy stała dla niego zawsze na pierwszym miejscu. Ale pojawili się poważni konkurenci…

Sprowadzał surowe ziarna m.in. z Cejlonu, Jawy oraz Ameryki Południowej, a palarki firmy Emmerich (nazwa potoczna firmy) zapewniały mu na starcie najlepszą jakość produktu. Lecz kawa Stieblera nie miałby niepowtarzalnego, oryginalnego smaku, gdyby nie jego dalsze indywidualne udoskonalenia i innowacje w procesie palenia kawy (lecz ani źródła, ani sam Stiebler nie przybliżają nam dokładnie tych sekretów w szczegółach). Nadto był stale na bieżąco z wszelkimi nowinkami technologicznymi i jego drogi z kultowymi palarkami kulowymi Emmerich szybko się rozeszły. Już w 1892 roku jako pierwszy we Wrocławiu wykorzystywał w procesie palenia ziaren gorące powietrze, zaś od 1903 roku używał palarek elektrycznych.

W 1912 roku kupił od firmy O. Trömzel licencję na palenie kawy, w której parująca woda i uwalniające się gazy podczas obróbki ziaren w wysokiej temperaturze były usuwane na bieżąco świeżym, filtrowanym powietrzem. W tym czasie wykorzystywano metodę szybkiego schładzania palonych ziaren kawy, co pozwalało na utrwalenie wydobytego aromatu. Jak mało która kawa w mieście miała do maksimum zredukowany posmak spalenizny. Nowa technologia umożliwiała Stieblerowi na palenie przeszło pół tony kawy dziennie przy użyciu trzech działających w domu handlowym palarek Trömzela.

Jak Stiebler budował swoją markę

Po wybuchu pierwszej wojny światowej i związanej z tym blokadą Niemiec, która wiązała się z deficytem wielu artykułów żywnościowych na rynku, Stiebler opatentował własną technologię palenia kawy, co było bezpośrednio związane z możliwością pozyskiwania jedynie ziaren kawy gorszej gatunkowo (dostępne źródła nie przybliżają szczegółów patentu). Po pierwszej wojnie światowej Stiebler’s Patentkaffee (patentowana kawa Stieblera) należała – z uwagi na niższą cenę – do jednych z najchętniej kupowanych gatunków kawy w jego sklepach.

Budując swoją markę, Stiebler postawił nie tylko na wysoką jakość wszystkich oferowanych artykułów, ale też na masowy do nich dostęp. Swój pierwszy sklep otworzył z zamiarem zbudowania sieci pod własnym szyldem. Doświadczenia zdobyte podczas kilku lat praktyki u Molinarich, zwłaszcza zaś nawiązane kontakty, pozwalały mu również myśleć na starcie o filiach sieci poza Wrocławiem. W 1890 roku sieć obejmowała już cztery sklepy – wliczając centralę na Altbüβer Ohle 4 – a przez kolejne 10 lat przybyło 7 dalszych. Sklepy sieci Stieblera działała przy dawnej Neue Schweidnitzer Strass 6 (obecnie odcinek od ulicy Podwale do ulicy Powstańców Śląskich), Gräbchener Strasse 6 (obecnie ulica Grabiszyńska), Moltkestrasse 2 (Władysława Łokietka), Reuscherstrasse 37/38 (Ruska), Kaiser-Wilhelm-Strasse 60 (Powstańców Śląskich), Klosterstrasse 85/87 (Romualda Traugutta), Berliner Chausse  (obecnie część ulicy Średzkiej), Ahorn Allee 1 (Jaworowa) oraz na Nowym Targu (dawny Neumarkt) i placu Solnym 1 (dawny Blücherplatz).

W samoobsługowych sklepach Stieblera wszystkie towary były ponumerowane. Przy tak dużej liczbie ich numeracja ułatwiała kasjerom orientację w koszyku klienta. U progu lat dziewięćdziesiątych XIX wieku Stiebler miał już ugruntowaną markę i pozycję w mieście, a w branży kawowej był niekwestionowanym potentatem – nikt inny nie miał tak bogatej oferty kaw wysokogatunkowych. W stałej ofercie znajdowało się zwykle ponad 20 gatunków. W tym czasie wielu konkurentów na rynku stosowało mniej doskonałe technologie palenia kawy – ich produkt końcowy był wprawdzie tańszy, ale nie tak aromatyczny i trwały.

Pierwsi konkurenci Stieblera

Dopiero w 1891 roku pojawił się na rynku pierwszy poważniejszy konkurent w branży – firma Teichmann & Co. oferująca wysokogatunkowe kawy oraz herbaty, ponadto kakao, czekolady i ciastka (przede wszystkim popularne w tym czasie herbatniki i biszkopty). Jej pierwszy lokal działał przy ulicy Świdnickiej 9, drugi został otwarty w 1894 roku przy ulicy Powstańców Śląskich 10, a kolejny cztery lata później przy ulicy Kuźniczej 44 (dawna Schmiedebrücke). W 1898 roku Teichmann wykonał z dzisiejszej perspektywy prosty ruch marketingowy – czwartkowe darmowe degustacje próbek kawy, które okazały się strzałem w dziesiątkę. Każdego czwartku jego lokale wypełniały się na cały dzień koneserami czarnego naparu, stając się niejako miejscem spotkań towarzyskich, podczas których rozmawiano nie tylko o wyśmienitej kawie.

Od 1892 roku kawę z własnej palarni oferował w sklepie specjalistycznym Gewaltig przy dzisiejszej ulicy Józefa Piłsudskiego 59 (dawna Gartenstrasse). Kolejny sklep otworzył w 1895 roku przy ulicy Wita Stwosza 5. Przed 1900 rokiem na rynku pojawiło się jeszcze kilku palaczy kawy, którzy jednakże nie odnieśli większych sukcesów – Fischer przy ulicy Grabiszyńskiej 75, Neumann przy ulicy Oławskiej 66 (dawna Ohlauerstrasse) oraz Weber na placu Solnym 11. Nadto kawę, często paloną na miejscu, oferowała wciąż większość sklepów kolonialnych, przy czym wraz z rozwojem we Wrocławiu branży palaczy kawy oraz pojawieniem się na rynku kilku podmiotów oferujących kawę pod własną marką, udział sklepów kolonialnych w obrocie kawą stale malał.

W 1894 roku przybyli Stieblerowi dwaj poważni konkurenci. W branży kawowej działać zaczęli Max Schönfelder oraz Carl Gustav Müller, którzy również postawili na palenie kaw gatunkowych przy wykorzystaniu specjalistycznych technologii. Pierwszy zaczynał skromnie w małym lokalu w samym centrum miasta przy ulicy Stanisława Leszczyńskiego (dawna Königstrasse). Wcześniej Schönfelder nie jest wymieniany w książkach adresowych Wrocławia, co może wskazywać, iż był przedsiębiorcą z zewnątrz, który postawił na podbicie rynku wrocławskiego. Co też mu się udało. Nie wiadomo, jak duży kapitał trzymał w ręku przed pojawieniem się we Wrocławiu, ale wszystko wskazuje na to, iż był duży, bowiem w 1897 roku przejął na własność dom handlowy Molinarich przy ulicy Albrechtstrasse 56, a pierwszy sklep był zdaje się jedynie sondowaniem rynku.

Kawowy rozkwit we Wrocławiu

Carl Gustav Müller postawił z kolei na zbudowanie w krótkim czasie sieci sklepów dla mniej zamożnej klienteli, na co wskazywać może lokalizacja jego geszeftów. Marka Schlesische Kaffee-Rösterei C. G. Müller podbiła w szybkim czasie podniebienia wrocławian (oferował kawę w konkurencyjnych cenach) i po kilku latach jego kawę parzyła w domach duża część wrocławian. W 1900 roku prowadził już cztery sklepy przy ulicach Błogosławionego Czesława (dawna Poststrasse), Romualda Traugutta, Kazimierza Puławskiego (dawna Brüderstrasse) i Dworcowej (dawna Bahnhofstrasse). Lecz ani Teichmann, ani Schönfelder, ani Müller nie wypromowali marki kawy w takim wymiarze, w takiej skali i w takim znaczeniu jak Stiebler. Marka Stieblera była ponadregionalna, znana przed 1900 rokiem nie tylko na Śląsku, ale też w innych krajach związkowych Niemiec.

Lata dziewięćdziesiąte XIX wieku przyniosły we Wrocławiu – jak już wspomniałem – wyspecjalizowanie się palaczy kawy otwierających sklepy i zakłady specjalistyczne, tzw.  Kaffee- Röstereien i Spezial-Kaffee-Geschäfte. W 1898 roku działało w mieście 8 wyspecjalizowanych palaczy kawy prowadzących łącznie 13 sklepów branżowych. Z kolei firma Emmerich miała niemalże monopol w ofercie specjalistycznego sprzętu do palenia kawy, a jej przedstawicielstwo działało przy ulicy Wita Stwosza 1. Wielu wrocławian paliło wciąż kawę samemu w domach, wykorzystując najmniejsze modele palarek Emmerich. Surowe ziarna kawy były zwykle o około 1/3 tańsze od kawy palonej.

W połowie 1897 roku rozeszła się po Wrocławiu wieść lotem błyskawicy o wejściu na rynek firmy Kaiser’s Kaffee. Wrocławianie przywitali z radością fakt pojawienia się niebawem kolejnej markowej kawy w stolicy Śląska, ale dla Stieblera był to sygnał do podjęcia ważnych decyzji o strategicznym znaczeniu. O nich za chwilę.

W 1880 roku w wieku 18 lat Josef Kaiser przejął w Viersen (miasto w kraju związkowym Nadrenia Północna-Westfalia) ledwo prosperujący sklepik kolonialny swojego ojca. W tym czasie handel w mieście (jak w wielu innych miastach w całych Niemczech) oparty był w dużej części na domokrążcach, czym trudnili się także Josef i jego rodzeństwo oferując częstokroć wprost na ulicy surowe ziarna kawy, które później palono w domach w prymitywnych warunkach, często w blachach i patelniach stawianych na płytach pieców kuchennych. Lecz sztuka palenia kawy nie była łatwa w warunkach domowych – z każdym rokiem Niemcy kupowali coraz więcej kawy palonej w wyspecjalizowanych sklepach branżowych.

Kaiser wykorzystał ten fakt – rezygnując czasowo z handlu towarami kolonialnymi postawił wyłącznie na kawę i dodatki do niej (ciastka i czekoladki). W latach 1886-1887 otworzył pierwsze sklepy pod swoim nazwiskiem w Duisburgu, Bochum i Essen. Rozwój firmy przypadł na lata po zwycięstwie Prus nad Francją w 1871 roku, utworzeniu cesarstwa niemieckiego (Rzeszy Niemieckiej) i trwającym w tym czasie wzroście stopy życiowej Niemców. Kawa stała się ważnym elementem życia codziennego – powszechnym trunkiem zwłaszcza w gospodarstwach domowych. Niemcy zachłysnęli się kawą tak bardzo – choć pijali kawę w dużych ilościach także wcześniej – iż dopiero wówczas widoczny jest proces tworzenie się niemieckiej kultury narodowej wokół picia kawy. W wielu domach mieszczańskich nie wyobrażano sobie popołudniowych spotkań bez kawy. Po 1890 roku Kaiser otwierał już po kilka, kilkanaście sklepów rocznie w różnych częściach Niemiec, a tak ekspansywna budowa sieci sklepów nie miała wcześniej miejsca w całym kraju.

Pijalnie czekolady i kakao. Tuż obok kawy

O podobnym zjawisku można mówić dopiero w odniesieniu do sieci sklepów z artykułami kolonialnymi EDEKA. Firma powstała w 1898 roku w Berlinie, a już cztery lata później otworzyła pierwszy sklep we Wrocławiu. Innym markowym produktem oferowanym we Wrocławiu było kakao Van Houten, które można było nabyć we wrocławskich sklepach kolonialnych od końca lat osiemdziesiątych XIX wieku. Z końcem następnej dekady spadkobiercy amsterdamskiego aptekarza Coenraada Johannesa van Houtena, który w 1828 roku opatentował technologię produkcji rozpuszczalnego kakao, otworzyli pijalnię kakao i czekolady we Wrocławiu. Pijalnie kakao powstawały w tym czasie w wielu miastach Niemiec – sprzyjała temu budowa wizerunku kakao jako napoju odżywczego oraz jego wzrastająca konsumpcja. „Szynk” kakao van Houtena działał przy ulicy Świdnickiej do wybuchu pierwszej wojny światowej.

Z sukcesami w skali kraju swoją markę budowała w ostatnich dwóch dekadach XIX wieku także firma Stollwerck. Założyciel firmy Franz Stollwerck produkował od 1839 roku pastylki przeciwkaszlowe i cukierki zdobywając lokalną sławę i uznanie konsumentów. Lecz dopiero jeden z jego pięciu synów – Ludwig Stollwerck – nadał firmie właściwy kierunek rozwoju po jej przejęciu w 1871 roku, koncentrując się niemal wyłącznie na wyrobach czekoladowych.

Cztery lata później Stollwerck otworzył pierwszy sklep we Wrocławiu przy ulicy Świdnickiej 31, a na początku lat dziewięćdziesiątych XIX wieku fabrykę wyrobów czekoladowych przy ulicy Joachima Lelewela 14 (dawna Zimmerstrasse), którą dekadę później przeniósł na ulicę Tadeusza Kościuszki 55 (dawna Tauentzienstrasse). Od 1887 roku Stollwerck zaczął zmniejszać liczbę sklepów w Niemczech, a sieć sprzedaży opierał w dużej mierze na automatach – idąc  z duchem postępu technicznego. Pierwszy z nich uruchomił w 1887 roku, a już sześć lat później w całych Niemczech działało ponad 15 tys. automatów (w tym kilkanaście we Wrocławiu). Oczywiście jego wyroby były też dostępne w wielu sklepach z artkułami spożywczymi.

W latach dziewięćdziesiątych XIX wieku markowym produktem w całych Niemczech stały się maślane herbatniki Leibniz – Laibniz Cakes – działającej od 1889 roku w Hanowerze firmy Hermanna Bahlsena. Ten uzdolniony przedsiębiorca handlował za młodu ciasteczkami w stolicy Zjednoczonego Królestwa nad Tamizą. Poznawszy się na smaku angielskich maślanych Cakes, powrócił w 1889 roku jako majętna persona do rodzinnego Hanoweru i założył fabrykę ciastek. Trzy lata później pojawiły się na rynku popularne do dziś maślane ciasteczka Leibniz. Mało znany jest fakt, że ów specjał nosi imię hanowerskiego filozofa i dyplomaty, naukowca i bibliotekarza dworskiego Gottfrieda Wilhelma Leibniza (1646-1716).

Mocne uderzenie na lokalnym rynku

Także Kaiser nie zwalniał tempa, przy czym rozwój sieci jego sklepów nie przebiegał tak szybko, jak szybko pomnażała się liczba automatów Stollwercka. W 1898 roku działało w całych w Niemczech – jak podają kroniki firmy – ponad 250 sklepów Kaiser’s Kaffee (choć gdy w tym samym roku otwierał pierwsze sklepy we Wrocławiu anonsował istnienie sieci ponad 400 sklepów). W 1898 otworzył w Berlinie pierwszą palarnię kawy poza Viersen, a w roku następnym uruchomił palarnie w Heilbronn i we Wrocławiu. W 1902 roku palarnie kawy Kaisera „przerabiały” 60 ton surowych ziaren dziennie (Stiebler palił we Wrocławiu jedynie pół tony dziennie). W tym czasie był już współwłaścicielem plantacji kawy w Ameryce Północnej. Od 1904 roku jego marka stała się jeszcze bardziej rozpoznawalna – odtąd wszystkie produkty były sprzedawane z nadrukowywanym na opakowaniach logo firmy, charakterystycznym uśmiechniętym dzbankiem kawy.

Kaiser wszedł na wrocławski rynek mocnym uderzeniem otwierając 28 sierpnia 1898 roku 3 sklepy jednocześnie. Po dwóch latach działało w stolicy Śląska już 14 jego sklepów. Wrocławianie mogli nabyć kawę marki Kaiser’s Kaffee przy ulicy Komuny Paryskiej 57a (dawna Vorwerkstrasse), Legnickiej 59 (Friedrich-Wilhelm-Strasse), Józefa Bema 4 (Gnaisenaustrasse), Jana Kilińskiego 15 (Neue Junkernstrasse), Romualda Traugutta 23/25, Krupniczej 9 (Graupenstrasse), Józefa Piłsudskiego 1, Borowskiej 27 (Bohrauer Strasse), Ruskiej 53 (Reuscherstrasse), Jedności Narodowej 101 (Matthiastrasse), Szczytnickiej 19 (Scheitingerstrasse) Grabiszyńskiej 2 oraz na Rynku pod numerem 9 i Nowym  Targu pod numerem 8.

Takie zmiany na rynku kawy we Wrocławiu nie mogły pozostać bez reakcji ze strony Otto Stieblera. Jako właściciel marki o ugruntowanej renomie i sieci małych sklepów w mieście potrzebował wzmocnienia wizerunku swojej firmy. By dokonać tego na miarę własnych wyobrażeń, zwłaszcza zaś wyobrażeń klientów postanowił otworzyć duży dom handlowy, jakiego Wrocław jeszcze nie widział. W tym celu zakupił od cechu karczmarzy pochodzący z XVI wieku nieużytkowany już budynek dawnej słodowni, która popadła w ruinę. Budynek słodowni znajdował się przy dzisiejszym placu Teatralnym 5 (dawny Zwingerplatz), przy czym w momencie otwarcia styk dzisiejszego placu Teatralnego i ulicy Teatralnej łączył się z ulicą Menniczą jedynie wąskim zaułkiem zwanym „Siehdichfür” („Uważaj na siebie”, „Strzeż się”).

Nazwa zaułka nawiązywała do wydarzeń z 1525 roku, gdy podczas epidemii dżumy w mieście odseparowywano w tym kwartale chorych i nosicieli zarazy od reszty mieszkańców Wrocławia. Na niektórych stronach internetowych prezentujących dawny dom handlowy i palarnię kawy Otto Stieblera budynek ten mylnie nazywany jest „Siehdichfür” od zaułka przy którym się znajdował. Ani dawna słodownia, ani dom handlowy Stieblera nigdy takiej nazwy nie nosiły. Wspomnijmy jeszcze, iż nazwa zaułka stała się inspiracją dla tytułu powieści Paula Kellera z 1928 roku „»Sieh dich für!« Eine Räubergeschichte”.

Stiebler nabył budynek słodowni w 1898 roku, a jego przebudowę powierzył cenionemu wówczas we Wrocławiu architektowi, reprezentantowi późnego historyzmu Felixowi Henry’emu (1857-1920), który był przewodniczącym wrocławskiego oddziału Niemieckiego Towarzystwa Miast-Ogrodów. Po trwających przeszło rok pracach renowacyjnych dom handlowy Stieblera został otwarty przy zmasowanej kampanii reklamowej 21 października 1900 roku.

Otto Stiebler to kawowa legenda. Gdyby nie wojna, jego marka byłaby dziś…

Jest 1901 rok, Otto Stiebler otwiera swój pierwszy dom handlowy. Na otwarcie przychodzą tysiące gości – to jeden z najlepszych sklepów w przedwojennym Wrocławiu, o którym rozpisuje się również zagraniczna prasa. Kto wie, może gdyby nie druga wojna światowa, marka jego kawy byłaby dziś nie mniej znana, jak Jacobs, Tchibo i kilka innych?

Z okazji otwarcia domu handlowego Stiebler zapraszał wszystkich chętnych do zwiedzania swojego nowego lokalu „bez przymusu kupna”, czytamy w anonsach zapowiadających rozpoczęcie działalności sklepu. W tamtych czasach nie do pomyślenia było „odwiedzanie” sklepów dla samego oglądania towaru. Uprzejmość obsługi zobowiązywała niejako do poczynienia przez klientów zakupów – „szwendanie” się po sklepie bez celu uważane było za brak należnego taktu wobec gospodarza sklepu i okazującego ta dużo uprzejmości personelu. Stąd nawet dzieci przychodziły do sklepów z kilkoma drobniakami w kieszeni, by móc kupić choćby lizaka, czy słodką pastylkę.

Dom handlowy Stieblera był pierwszym we Wrocławiu sklepem wielkopowierzchniowym z artykułami spożywczymi. W dniu otwarcia przez jego progi przewinęło się ponad 3000 gości – prawie nikt nie wychodził z pustymi rękami tym bardziej, iż Stieber przygotował na ten dzień wiele promocji. Ogromne zainteresowanie nie może dziś dziwić – skalę zainteresowania wrocławian można porównać z otwarciem we Wrocławiu pierwszej galerii przy pl. Dominikańskim. Kampania reklamowa, którą Stiebler wsparł otwarcie domu handlowego, nie była wcześniej znana w stolicy Śląska. Nawet Otto Beckmann, pierwszy i jedyny producent samochodów we Wrocławiu, który rozpoczął sprzedaż swoich automobili w tym  samym czasie, reklamował się nader skromnie. W jednym z anonsów prasowych zamieszczonych z okazji otwarcia domu handlowego Stieblera czytamy m.in.:

Przeprowadzka do nowej, większej siedziby o powierzchni 465 m² – w porównaniu do 69 m² poprzedniego lokalu – jest warunkowana w pierwszym rzędzie wzrostem liczby klientów, których nie byliśmy już w stanie obsłużyć w dawnej siedzibie, jak i ilością towarów, których nie byliśmy w stanie wyeksponować stosownie do wymogów handlu. Tak w wyborze jak i urządzeniu nowego lokalu przyświecał nam tylko jeden cel – uczynić zakupy jeszcze wygodniejszymi i przyjemniejszymi. […] Przez zebranie wszystkich artykułów żywnościowych w jednej sali chcieliśmy uczynić codzienne zakupy jeszcze łatwiejszymi”.

Otwarcie domu handlowego Stieblera spotkało się z olbrzymim oddźwiękiem nie tylko w prasie wrocławskiej i śląskiej, ale też niemieckiej i austriackiej. Jeden z ciekawszych opisów chciałbym przytoczyć za wydawanym w Wiedniu tygodnikiem ”Illustrierte Kurorten-Zitung”. W artykule zamieszonym tam 30 czerwca  1901 roku pod tytułem „Osobliwość Wrocławia” („Eine Sehenswürdigkeit Breslaus”) czytamy:

Nowy dom handlowy Stieblera [...] możemy nazwać bez przesady ozdobą całego Wrocławia, bowiem nie tylko pod względem dostępnej powierzchni, ale też sposobu urządzenia i wystroju wnętrza trudno znaleźć podobny nawet w większych miastach od stolicy Śląska. Dzieło projektantów i wykonawców połączone z praktycznym zmysłem i dobrym smakiem doświadczonego kupca można porównać bez uszczerbku dla pierwszego z najsławniejszymi domami handlowymi w Paryżu i Berlinie.

Założyciel i właściciel znanej firmy Otto Stiebler [Breslauer Kaffee-Rösterei Otto Stiebler – przyp. aut.], który działając od 15 lat w branży kawowej uczynił z niej jedną z pierwszych w Niemczech, stworzył ze swojego sklepu – wierny swej zasadzie: ‘Kto nie odpoczywa, ten nie rdzewieje’ – prawdziwe dzieło sztuki, biorąc pod szczególną uwagę wszelkie życzenia i oczekiwania swoich klientów.

Położony w sercu miasta tuż obok głównych ciągów komunikacyjnych dom handlowy Stieblera skłania słusznie do bliższej prezentacji. Już na pierwszy rzut oka prezentuje się zewnętrznie jako założenie posiadające własną, nieszablonową formę. Bijący nowoczesnością budynek nie sprawia wrażenia ciężkości i rozdęcia – wprost przeciwnie, jest łagodny i dostojny dla oka.

W nadzwyczaj dużym i głębokim oknie wystawowym znajdują się najróżniejsze artykuły żywnościowe – wszystkie razem rozpalają nasze zmysły. Można rzec z pełnym przekonaniem, iż nie odmalowałby tego piękniej żaden artysta. Sztuka aranżacji okna wystawowego, która w przypadku artykułów żywnościowych ma olbrzymie znaczenie, znalazła tutaj najpełniejszy wyraz. Potwierdzają to zachwyty przystających przed nim przechodniów i mówiących: ‘Aż chciałoby się to schrupać’.

Do wnętrza sklepu prowadzi szerokie, wygodne wejście. Przez moment nieruchomiejemy urzeczeni urodą miejsca. Przed nami rozciąga się podłużna sala przypominająca krótką uliczkę. Słysząc, iż lokal ma aż 440 metrów kwadratowych (nie licząc pomieszczeń przyległych), moglibyśmy mylnie wyobrazić sobie jego ukształtowanie. To trzeba zobaczyć! Przemyślane dekoracje ścienne przykuwają uwagę klientów. […]

W sali sprzedaży urzeka nas nie tylko oryginalność wnętrza, ale też czyste, świeże powietrze oraz znakomite oświetlenie w każdym miejscu. Pomimo zaskakująco olbrzymiej ilości towarów na półkach panuje idealny porządek, nie odnosi się wrażenia przepełnienia i natłoku, które zdarza się widzieć w podobnych sklepach. Środkiem sklepu biegnie podłużny regał ze szklanymi pojemnikami na paryską manierę, dzieląc go na dwa dukty. Klienci czują się swobodnie – łatwy dostęp do regałów i pojemników oraz dobre oświetlenie ułatwiają samoobsługę.

Wspomniane już wielkie szklane pojemniki zamykane klapą, których wartość sama w sobie nie jest wielka, wypełnione są wszelkiego rodzaju słodyczami i wszystkim, co luzem można kupić na wagę. Wedle mojej najlepszej orientacji, podobne szklane pojemniki nie są często spotykane w niemieckich sklepach. A mają one podwójną zaletę – po pierwsze chronią klientów sklepów kolonialnych przed nawałem przeróżnych, często w swej mieszaninie dokuczliwych zapachów, po drugie zachowują towar zawsze czystym i świeżym. Tak wyłożone artykuły, na które nie spada nawet odrobina kurzu, zachęca do zakupu świadcząc o niezwykłej dbałości sprzedawcy.

Pomimo znacznej długości sali sprzedaży [jak na ówczesne wyobrażenia o rozmiarach sklepu – przyp. aut.] i nadzwyczajnej różnorodności wyłożonych towarów – nie ma chyba artykułu, którego nie można by znaleźć na półkach u Stieblera – klienci łatwo się orientują podczas zakupów, gdyż każdy z działów jest oznaczony dużym, łatwo widocznym z daleka szyldem.

W domu handlowym mamy osiem działów głównych. Pierwszy i największy z nich oferuje kawę, na której wyrosła sława Otto Stieblera i która zapewniła mu wierne grono konsumentów nie tylko we Wrocławiu i na Śląsku, ale też w Prusach Wschodnich i Zachodnich oraz w innych częściach Niemiec. Obok niej dział ten oferuje również cukier, herbatę, kakao, czekoladę, biszkopty – wszystko w licznych gatunkach jak i w zróżnicowanej cenie.

Drugi dział oferuje produkty zbożowe, ryż, rośliny strączkowe, makarony i inne wyroby mączne, trzeci owoce suszone i świeże oraz owoce południowe, czwarty konserwy warzywne, owoce w puszkach i kompoty w słoikach. Piąty działał oferuje świeże warzywa i owoce oraz delikatesy, szósty słodycze i artykuły cukiernicze, a siódmy wina, likiery, tabakę i cygara [Stiebler nie oferował czystych wódek – przyp. aut.]. Ósmy dział oferuje artykuły chemiczne, środki czystości, proszki do prania oraz świece i żarówki.

Przez skupienie większości artykułów codziennej potrzeby w jednym sklepie zakupy stały się dla pań domu łatwiejsze – pisał z przekonaniem autor artykułu. – Także dla klientów zamiejscowych [stałych obiorców hurtowych i półhurtowych – przyp. aut.] zwiększenie oferty w jednym miejscu jest korzystne i ułatwia im pracę. Zresztą, jak wiele zalet dla codziennych sprawunków ma dom handlowy Stieblera, może zaświadczyć niejedna oszczędna wrocławianka.

Kontynuujmy naszą wędrówkę po sklepie – właściwy podział i prezentacja towarów zasługują na najwyższe uznanie. Ułatwia to klientom i sprzedawcom szybkie dotarcie i odszukanie każdego artykułu pośród wielu szklanych pojemników stojących wzdłuż ścian i pośrodku domu handlowego. Niektóre szklane pojemniki – przykładowo w dziale z kawą i cukrem – mają podwójne ściany, a wolną przestrzeń wypełniają próbki towarów znajdujących się w środku. W ten sposób towar jest łatwo rozpoznawalny bez zbędnych etykiet. Po prawej stronie idąc od wejścia znajduje się nieduży salonik, w którym klienci mogą spróbować każdego gatunku kawy”.

Kończąc opis domu handlowego autor artykułu wystawił Stieblerowi najwyższą notę pisząc: „Jak wiele potrzeba nakładu pracy, staranności i uwagi, by kierować tego rodzaju przedsiębiorstwem i pomyślnie dalej je rozwijać, może wyobrazić sobie tylko ten, kto spędzi w sklepie przynajmniej kilka godzin. Otto Stieblerowi udało się dzięki wrodzonej inteligencji, energii i żelaznej woli stworzyć w stosunkowo krótkim czasie […] biznes o ponadregionalnej renomie. Może więc być dumny, iż wysoko postawiony sobie cel osiągnął wyłącznie dzięki własnej pracy”.

Renoma Stieblera wyrosła na długo przed otwarciem domu handlowego przy pl. Teatralnym. Niemniej nowy lokal pozwolił mu nadać własnej marce nowy wizerunek, który przy przemyślanej, oryginalnej kampanii reklamowej i działaniach marketingowych zapewnił mu niesłabnące zainteresowanie i podziw mieszkańców całego miasta. Pierwszą nowością towarzyszącą działalności domu handlowego był tzw. „zielony cennik” (zwany też „zieloną książeczką”) – ponad stustronicowy zeszyt zawierający cennik wszystkich dostępnych u Stieblera artykułów. Przeszło połowa pięćdziesięciotysięcznego nakładu była rozsyłana każdego roku do stałych klientów poza Wrocławiem –  obliczono, iż gdyby ustawić wszystkie egzemplarze jeden na drugim, zbudowana wieża byłaby dwa razy wyższa od wieży kościoła św. Elżbiety. Ten banalny niby szczegół był jednym z częściej wymienianych w kampaniach reklamowych Stieblera – nie bez powodu, nikt inny we Wrocławiu nie wydawał wówczas prospektów reklamowych w tak dużym nakładzie.

Dom handlowy prowadził sprzedaż wysyłkową – jeszcze przed wybuchem pierwszej wojny światowej osiągnięto poziom ponad 60 tys. zamówień rocznie, co dawało średnio 165 zamówień na dzień. Dział sprzedaży wysyłkowej realizował zamówienia krajowe i zagraniczne. Obliczono, iż ilość sprzedawanej przez Stieblera w ciągu roku kawy pozwalała zaparzyć 50 mln filiżanek tego napoju.

W 1914 roku działało 21 filii domu handlowego Stieblera, w których pracowało łącznie ponad 250 osób. Nie jest prawdą, o czym czytamy w tekstach zamieszczanych w internecie, iż Stiebler prowadził w domu handlowym kawiarenkę.

Stiebler jak mało kto wyczuwał potrzeby rynku, umiejętnie je też kształtując. Jego paczki bożonarodzeniowe stały się bez mała marką Wrocławia. Dostępne w wielu wariantach zawierały zwykle kawę, herbatę, ciastka, czekoladki, konserwy warzywne, owoce kandyzowane, konfitury. Ale też realizował dom handlowy Stieblera indywidualnie zamawiane kompozycje, w tym z artykułami sprowadzanymi na życzenie klienta. Ciekawym przykładem jego znajomości rynku były szynki praskie. Znane i cenione we Wrocławiu od przełomu XIX i XX wieku, peklowane przez miesiąc w soli i saletrze z dodatkiem cukru, kolendry, jałowca, kminku i liścia laurowego oferowano w większości sklepów z mięsem w mieście. Wypiekane w cieście z sosem z madery były polecane przez czołowe wrocławskie restauracje. Stiebler uczynił z nich artykuł powszechnie dostępny – gorące dostarczał na zamówienie w każde miejsce Wrocławia wprost na domowy stół, w tym także w niedziele.

Stiebler umiał też świetnie kooperować z niemniej sławnymi firmami. Przykładem może być fabryka konserw warzywnych i kompotów Carla Gottfrieda Seidela z Ziębic, z którą nawiązał współpracę w 1898 roku, a produkty której zajęły w jego nowym domu handlowym szczególne miejsce. Marka Seidela wyrosła na wysokiej jakości oferowanych produktów, wykorzystującej unikalne jak na tamte czasy metody konserwacji. Powiadano, iż jego konserwy warzywne – zwłaszcza szparagi – nabierały jakości, jak wino, wraz z upływem lat.

Podczas pierwszej wojny światowej wielu pracowników firmy Stieblera zostało powołanych do walk frontowych, tak na wschodzie jak i na zachodzie – 16 z nich zginęło podczas walk, a ponad 40 zostało rannych. W czasie działań wojennych Stiebler zaopatrywał żołnierzy frontowych w artykuły żywnościowe. Już w 1914 roku koszt dostaw frontowych „kosztował” go ponad 50 tys. marek. W roku następnym wysłał na fronty ponad 20 tys. tzw. „paczek wojennych”. W 1921 roku przy wejściu do domu handlowego zawisła tablica upamiętniająca poległych na froncie pracowników firmy. Lata pierwszej wojny światowej to także skutki blokady Niemiec i odcięcie kraju od wszelkich połączeń z terenami zamorskimi – liczba artykułów w jego domu handlowym drastycznie malała z kwartału na kwartał.

Po pierwszej wojnie światowej firma nadal się rozwijała. Wprawdzie wraz z odrodzeniem się państwa polskiego i odpadnięciem na jego rzecz części Górnego Śląska i wielkopolski, Stiebler stracił sporą część rynków, niemniej podjął ekspansję na rynkach lokalnych, zakładając filie w kilku miastach – w 1925 roku jego filie działały m.in. w Brzegu, Karpaczu, Szczawnie Zdrój pod Wałbrzychem, Szklarskiej Porębie. Zatrudniał łącznie 305 osób, a jego marka znana była w całych Niemczech. W czerwcu 1925 roku, podczas zorganizowanej we Wrocławiu wystawy gastronomiczno-hotelarskiej, na której znalazło się także miejsce dla producentów artykułów spożywczych i cukierniczych, Stiebler został uhonorowany złotym medalem za 40 lat działalności na rynku.

Dom handlowy Stieblera miał jeszcze jedną, jedyną w swoim rodzaju osobliwość w skali całego miasta, obok której nie przechodzili obojętnie o każdej porze dnia tak wrocławianie, jak i bawiący tu przejazdem. Był nią zegar na szczycie ściany frontowej domu handlowego, na tarczy którego zamiast cyfr widniało imię i nazwisko jego właściciela: OTTO STIEBLER – 12 liter. Odmierzające czas wskazówki zegara tworzyły o każdej pełnej godzinie różne kombinacje dwóch liter, by w południe i o północy spotkać się na jednej literze. Wielu wrocławian upatrywało w nich magiczne znaczenia dwóch wyrazów… Szkoda, że źródła nie dostarczają informacji jakich?

Otto Stiebler zmarł w 1931 roku oddawszy kierownictwo firmy w ręce wspólnika Carla Licheya (1872-?). Ten urodzony w Świdnicy kupiec, po praktykach w rodzinnym mieście, doskonalił swój fach m.in. Hamburgu, Wrocławiu i mieście Brandenburg, by w 1899 roku stać się w B. R. K. szefem biura. W 1924 roku Lichey był twórcą przekształcenia przedsiębiorstwa Stieblera w spółkę komandytową, w której był współudziałowcem.

Firma Otto Stieblera działała do stycznia 1945 roku. Kto wie, może gdyby nie druga wojna światowa, marka jego kawy byłaby dziś nie mniej znana, jak Jacobs, Tchibo i kilka innych…

Grzegorz Sobel

http://smakiwroclawia.pl/2013/03/20/otto-stiebler-czlowiek-ktory-pokochal-kawe/

http://smakiwroclawia.pl/2013/05/15/jak-otto-stiebler-udoskonalal-swoja-kawe-o-kawowym-biznesie-w-dawnym-wroclawiu/

http://smakiwroclawia.pl/2013/04/15/kawa-we-wroclawiu-czyli-jak-pierwsze-kroki-na-rynku-stawial-otto-stiebler/

http://smakiwroclawia.pl/2013/06/24/otto-stiebler-to-kawowa-legenda-gdyby-nie-wojna-jego-marka-bylaby-dzis/

 


/ / / / 5 /